Z rodzinką na rybach - zdjęcia, foto - 1 zdjęć
Członkowie mojej rodziny, żona, syn i pies, trochę zazdrościli mi samotnych wypadów na biwaki, które spędzałem nad jeziorem Woswin. Tym razem postanowili, że pojadą ze mną w długi weekend, pod namiot, chyba chcieli sprawdzić w jakich warunkach przebywam nad jeziorem i dlaczego wracam zawsze taki wniebowzięty.
Zapakowaliśmy do samochodu duży namiot, stolik z parasolem, fotele turystyczne, butlę gazową, parę jednorazowych grili, a na dach powędrowała moja mała, niezastąpiona w połowach, łódka. Trochę odradzałem im ten wyjazd z różnych powodów, bo zanudzicie się, gdy ja będę łowił z łódki, zjedzą was komary i kleszcze, warunki będą spartańskie, ale żadne moje argumenty do nich nie trafiały.
W pierwszy dzień piekliśmy kiełbaski, piliśmy piwo, graliśmy w karty, ale który wędkarz, siedząc nad wodą, nie chciałby troszkę połowić ? Po południu pozwolili mi wypłynąć na godzinę. Dotarłem w miarę szybko do górki, którą doskonale znałem, ustawiłem się na ostrym spadzie dna i zarzuciłem rosóweczkę do wody. Spławik, za chwilę zaczął tańczyć i wyczyniać różne dziwne podrygi, nie bardzo wiedziałem co się dzieje, więc na wszelki wypadek mocno podciąłem i nic, robak cały i nienaruszony. Albo coś bawiło się przynętą, albo za wcześnie wykonałem zacięcie, ale gdy przyjrzałem się z bliska zestawowi, na środku zobaczyłem mnóstwo śluzu. Czyżby to leszcze go zostawiły, zmieniłem grunt i ustawiłem na głębokość, gdzie był śluz. Spławik stanął i po chwili powolutku zaczął się zanurzać. Schował się cały pod powierzchnię wody i wtedy przyszła kolej na mnie. Nastąpiło kolejne, puste cięcie. Może trzeba dać rybie trochę czasu, jeszcze raz umieściłem zestaw w łowisku. Tym razem nie spieszyłem się, odczekałem, aż żyłka zacznie odjeżdżać.
Opór, jaki nastąpił po szybkim uniesieniu wędziska, zaskoczył mnie zupełnie. Ale łopatę zahaczyłem, to było pierwsze skojarzenie, lecz po paru minutach holu, przy samej burcie, pokazał mi się duży węgorz. Wszedł zgrabnie i bez problemów do podbieraka, ale za to na łódce już taki miły nie był. Zaczął szaleć, wywijać się, obślimaczył chyba wszystko, zaczym nie wrzuciłem go przez szmatkę do siatki, Takiego syfu jeszcze nigdy nie miałem, opłukałem się z grubsza i z powrotem zasadziłem się na następnego bałaganiarza. Kiedy nastąpiło kolejne branie, mogłem się domyślić z jaką rybą będę miał do czynienia. Faktycznie, za chwilę jeszcze większy wąż szalał po podłodze łajby, ale już nie pozwoliłem mu na zbyt wiele, krótko, szmata i do siaty. Złowiłem trzecią, jeszcze większą sztukę, a tu nic nie wskazywało, że to koniec żerowania. Trochę z niepokojem patrzyłem na zegarek, dana mi godzina minęła już dawno, chyba trzeba się zwijać. Ale jak tu kończyć, kiedy mam następny odjazd spławika. Tym razem węgorz był za duży, nie mogłem go utrzymać z dala od linki kotwicznej i zerwał się razem z hakiem.
Teraz miałem pretekst do skończenia łowów, zwinąłem sprzęt, wyjąłem kotwice z wody i szybko udałem się na obozowisko. Znudzona żona z synem już z daleka mnie pozdrawiali i wyraźnie pokazywali na zegarki. Jedynie pies miał zajęcie, obszczekiwał zawzięcie łabędzia, a ten w ogóle się go nie bał i w pozycji bojowej atakował dziobem.
Zbuntowana rodzinka chciała już wracać do domu. Ty sobie siedzisz na rybkach, a nas gryzą niemiłosiernie komarzyska. Kochani, ale ja rano chciałem jeszcze wypłynąć, zobaczcie jakie okazy złowiłem. Dobrze, ale zabierzesz psa ze sobą, bo ten przez cały dzień kłócił się z łabędziem, a w tym hałasie nie można odpocząć. Skoro świt, kiedy wszyscy smacznie sobie spali, wypłynąłem z Tobim, na wczorajsze, rybne miejsce. Ustawiłem się idealnie przy bojce, którą zostawiłem na wodzie jako znacznik i zacząłem łowienie. Myślałem o węgorzach, dlatego wczorajszego gruntu nie zmieniałem, założyłem przynętę na hak i do wody.
Psina przez cały czas była bardzo niespokojna. Wszystko ją interesowało a to spławiająca się blisko ryba, a to polujące perkozy, miałem wrażenie, że za chwilę wyskoczy przez burtę w pogoni za jakąś kaczką. Ryby nie brały, zacząłem kombinować z ustawieniem głębokości łowienia, z przynętami, ale na wiele to się nie zdało. Coraz cięższe chmury przesuwały się od zachodu, pomyślałem, że na pewno spadło ciśnienie, stąd ten bezruch ryb. A może szczupak weźmie, chwyciłem za spinning, a spławikówkę zwinąłem. Zacząłem biczowanie wody, podniosłem kotwice, a łódka wolno dryfowała po spadku górki. Miałem nosa, po chwili nastąpiło agresywne puknięcie w meppsa i po mocnym zacięciu kij wygiął się w pałąk. Hamulec zagrał jakże miłą dla uszu melodię, a ja miałem czas, niech ryba poszaleje, zaczepów tu nie ma, więc nic na siłę. Po dziesięciu minutach szczupak wreszcie dał się holować do łódki, lecz tego, co za moment miało nastąpić, nigdy bym się nie spodziewał. Mój łagodny jak baranek pies, gdy tylko zobaczył ,że ryba jest w jego zasięgu, skoczył na nią z zębami i zaczęła się kotłowanina.
Drapieżnik ze strachu zrobił jeszcze jeden ostry zryw, a ja zostałem bez błystki, ryby i psa.
W emocjach zacząłem na niego krzyczeć, a on się po prostu obraził i odpłynął w stronę dalekiego brzegu. Zacząłem milutkim głosem wołać, pieseczku chodź do pana, ale nie reagował na nic, nawet, gdy oszukiwałem, że mam kostkę dla niego. Cóż było robić, obrałem kurs na czworonoga i zacząłem go gonić, nie daj Boże jakby się utopił, miałbym przechlapane do końca życia. Dopadłem go po stu metrach, już się trochę zmęczył, dlatego łaskawie dał się wziąć na ręce. Przeprosiłem go i razem wróciliśmy do reszty rodziny, która właśnie przyrządzała świeżą kawę, oczywiście też się na nią załapałem.
Ostatni raz byłem wtedy z moimi najbliższymi w głuszy pod namiotem. Nigdy więcej nawet o takiej opcji nie wspomnieli. Owszem, wyjeżdżaliśmy na biwaki, ale bardziej cywilizowane, w domkach z ciepłą wodą i przyzwoitymi warunkami. Pies też już nigdy nie wsiadł do łódki, miałem wrażenie, że ten pierwszy raz mu wystarczył, potem miał dziwną awersję do takich chybotliwych przedmiotów.
Autor tekstu: Jan Stanisz
adler | |
---|---|
Wspaniały artykuł. Z wspólnych wypadów na wędkowanie z rodzinką nie mam miłych wspomnień (a to komary,mrówki,deszcz, zimno,za mocne słońce i.t.d.).Ale widać koledze w dużej mierze się UDAŁO. GRATULUJĘ połowu , opisu i fotek.5+. (2009-05-29 11:55) | |
u?ytkownik9239 | |
Macie racje że ciężko pogodzić rodzinne wypady z wędkowaniem.Jak nie komary gryzą to pokrzywy za duże,znamy te tłumaczenia,ale nieraz jest fajnie.Pozdrawiam i oczywiście 5 (2009-05-29 14:22) | |
jacunio | |
Tak to bywa z rodzinką, która często nie rozumie co takiego widzi wędkarz w samotnym siedzeniu nad wodą. Ja swoją panią zabieram tylko na krótkie wypady i tylko wtedy gdy jest śliczna pogoda - może się wtedy poopalać a jam mam spokój nad wodą. Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów nad wodą. (2009-05-29 14:23) | |
mkoza | |
może pies też chciał łowić!!!!!!!!!? (2009-05-29 19:55) | |
u?ytkownik3869 | |
Ja uważam ze wypady z rodzina to extra sposob aby odpoczac i każdy bedzie zadowolny malrzonka moze sie poopalać czy poczytac a maż łowić ryby fajny artkuł pozdrawiam (2009-05-29 22:27) | |
Zdzichu | |
No to rodzinka dowiedziała się jak "ciężki" jest żywot wędkarza.Jesteśmy przyzwyczajeni do wygód, a tu taki szok - może częstsze takie wypady, aby przywyknąć??? Pozdrowienia dla żonki, syna i ...... pieska. (2009-05-30 14:14) | |
u?ytkownik70140 | |
5 (2013-05-24 11:22) | |