Z życia fanatycznego okoniarza - rady dla początkujących
użytkownik 44916
2011-01-14
Kiedy drobnica dosłownie „chodzi powietrzem”, wiem, że tylko nieco głębiej krążą garbate wilki. Każda woda ma swoją własną specyfikę. Mam nadzieję dać pewne sugestie, które być może okażą się dla kogoś pomocne podczas poszukiwań garbusa...
Przygodę ze spinningiem zacząłem ponad dziesięć lat temu. Mój sprzęt nie był raczej „brandowy”, lecz wówczas dla mnie wystarczający. Łowiłem teleskopem firmy R 240cm o akcji kluska, kołowrotkiem tej samej firmy podpartym trzema łożyskami, używając żyłki Canelle Sneck (do dziś uważam że to najlepsza żyłka z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia). Jako przynęt używałem głównie obrotówek w rozmiarach 0-3 ze skrzydełkiem typu long i comet nabytych na bazarku, czasami jakieś gumy z główkami o jakości których wolę nie pamiętać. Kolory paletek które sprawdziły się na moich łowiskach i do tej pory jeszcze się nie przejadły to przede wszystkim Coca Cola, biedronka, złoto z czerwonymi kropkami i klasyk, powiedział bym nawet branżowa legenda – black fury. Po pewnym czasie, kiedy troszkę „obtłukłem się” po Wiślanych krzaczorach, starorzeczach i rozmaitej maści kaczych dołkach, wyciągnąłem kilka wniosków dotyczących połowu okonia.
Na moim okoniowym poligonie pasiaki miały pewne przyzwyczajenia, które są podstawą moich wniosków. Łowisko to jest pewnym urokliwym starorzeczem Wisły na podkarpaciu, gdzie zdobywałem swoje pierwsze wędkarskie szlify.
I tak, poczynając od wiosny, okoni szukałem w miejscach gdzie latem na powierzchni pojawią się łąki zielska, konkretnie zaś grążela. Zanim jeszcze liście tej rośliny dobrze się rozwiną, z pomiędzy łodyg udawało mi się wyciągać naprawdę przyzwoite sztuki. Ponieważ jest to łowisko na którym szczupak jest częstym gościem, trzeba dla spokoju sumienia założyć chociaż cienki wolfram. Obecnie lepszym pomysłem byłby według mnie przypon z mocnego fluorocarbonu, ze względu na małą widoczność w wodzie. Używam tam obecnie najmniejszych z dostępnych Predatorów Mann"sa, kolor ciemnożółty z czarnym grzbietem, główka micro z cienkim haczykiem nr 6. To po prostu tamtejszy przysmak, który przyniósł mi zdecydowanie najwięcej brań.
W gorących miesiącach okonie potrafią zaskoczyć. Czasem niemile, aczkolwiek często trafiałem na bardzo dobre dni. Nie wiem czemu, do tego jeszcze nie doszedłem, lecz zdarzało mi się latem po godzinie 18 – 19 łowić po kilkadziesiąt sztuk z pod samej powierzchni. W drodze na łowisko kiedy widzę dużo mew krążących nad jakimś jednym punktem od razu kieruję się w to miejsce. To praktycznie nieomylny sygnał że okonie zagoniły pod powierzchnię stado drobnicy i aktywnie żerują. Z takich miejsc można wyciągnąć czasami przyzwoite egzemplarze. Co ciekawe, najlepiej braniom okonia sprzyja delikatny wiatr z kierunków południowych oraz z zachodu, kiedy taflę wody marszczy delikatna fala. Najlepiej spisuje mi się wówczas obrotówka w rozmiarach 00 – 1 oraz smukłe woblery o raczej wąskiej, zmiennej akcji. Najczęściej wieszały się na płytkoschodzące imitacje uklejek wielkości 3 – 5cm.
Jesień to dla mnie czas niepodzielnych rządów bocznego troka. O ile w lecie nie osiągam rewelacyjnych wyników wielkościowych, jesień potrafi mile obdarować piękną sztuką. Nazwiecie to zboczeniem – kwestia gustu, dla mnie jesienny trok to wędkarska poezja. Używam do trokowania wyłącznie twisterków, długość korpusu rzadko kiedy przekracza 3cm. Moi wybrańcy to przezroczysty czerwony ze srebrnym, niebieskim brokatem lub pieprzem, motor oil w tych samych wariantach, czarny bez ozdób, biały oraz zielony ze złotym brokatem. W kwestii twisterów nie mam ulubionego producenta, podstawową kwestią w sklepie jest dla mnie jak największa wiotkość ogonka. Najlepiej by pod własnym ciężarem praktycznie się prostował. Jest to gwarantem dobrej pracy przynęty przy wolnym prowadzeniu. Tu kolejna sprawa – według mnie do troka nie nadaje się żadna inna wędka, oprócz wklejki z jak najczulszą szczytówką. Przy odrobinie praktyki można łatwo odróżnić branie od przytrzymania przez podwodną zawadę. Osobiście z powodzeniem od dłuższego czasu używam do łowienia Tiger Cross Maxx"a UL 270cm o wyrzucie do 18g. Rozsądny kompromis ceny, jakości i parametrów użytkowych. Wyważa mi go kołowrotek Team tej samej firmy o wielkości 200 (o dziwo równo nawija cienkie żyłki). Wersje przedniohamulcowe można dokładniej wyregulować, a to ważne przy stosowaniu delikatnego zestawu. Ciężarki to mniej ważna sprawa, zazwyczaj używam takich w granicach 3 – 12g. Zauważyłem, że rzadziej traci się w zaczepach te o kształcie walca. Łezki mają trochę większą tendencję do grzęźnięcia w zaczepach. Kolejna, ważna według mnie sprawa – miękkie wędki nie rozrywają pyszczków dużych okoni, co przy sztywnych kijkach i siłowym holu dość często się zdarza.
Zima to dla mnie od pewnego czasu okres wędkarsko nieaktywny, chociaż wiem, że z pierwszego lodu łowi się piękne egzemplarze. Jednak po lodowatej kąpieli przypłaconej nieomal zbyt wysoką ceną i ciężką chorobą, z podlodowymi wyczynami dałem sobie spokój. Wolę ten okres przeznaczyć na dopieszczanie sprzętu przed pierwszymi wiosennymi wyprawami, kompletację niezbędnych klamotów, oraz poszukiwania kolejnych „niezawodnych” przynęt, z których 90% pewnie ze dwa razy zagości w wodzie.
Kwestia żyłka czy plecionka moim zdaniem nie ma racji bytu. Żyłka jest mniej widoczna, zapewnia dodatkową amortyzację podczas holu, a dodatkowo jest gładsza, co przekłada się bezpośrednio na długość rzutu. Preferowane przeze mnie średnice to granice 0,12 – 0,16. Kolor, producent, cena – mało istotne. Warto po prostu sprawdzić przed zakupem czy nie pęka jak włos na byle zagięciu.
Kiedy pasiaki stanowczo odmawiają współpracy, sztuczką która może przynieść branie, jest wiązanie gumy bezpośrednio do żyłki. Z żadną inną przynętą ten trick już niestety nie zadziałał.
Do obrotówek warto dodać chwościk z kolorowej włóczki. To kolejna wariacja pozwalająca odmienić fatum bezrybia w wędkarskie szczęście.
Tematu nie wyczerpałem, o moich ulubieńcach można by napisać sagę, a i tak jeszcze znalazły by się porady których zapomniano podać. Warto jednak zawrzeć z tymi rybkami bliższą znajomość, ponieważ potrafią przetestować wędkarza na wielu płaszczyznach – począwszy od umiejętności łowienia, a na zasobie inwektyw skończywszy. Umykają regułom, potrafią zmieniać stadami miejsce pobytu z minuty na minutę i zmuszają do ciągłych kombinacji w technice prowadzenia, doborze przynęt, testując i sprzęt, i cierpliwość...
Jak tu można ich nie lubić?