Zaszczepiłem kolegę
Grzegorz (Grzegorz Wedkuje)
2013-03-26
Napływowy jestem, że tak to oględnie ujmę. Znaczy nie stąd. Co gorsza, miastowy. W tutejszym języku to określenie ma wydźwięk negatywny. Coś na zasadzie naszego: Ty wieśniaku. A ja, patrząc na to z obu stron, i tego miastowego i już wieśniaka, powoli gubię się, które z tych określeń jest bardziej obraźliwe.
W każdym razie, jak w wielu podobnych przypadkach ciągnę na wieś za sobą kawałek życia z miasta. W tym konkretnym przypadku to dosłownie kawałek życia - mój kolega, dla ułatwienia nazwijmy go Śpiewak. Tak więc Śpiewak często odwiedza mnie nad brzegu Wisły. A że ma chłopak z domu dobre 80 km, to odwiedziny trwają nie mniej niż zgrzewkę, czyli około doby + czas na trzeźwienie. Potrafi się znietrzeźwić aż miło. Nie to, że ja nie potrafię, A i owszem, stan „podwyższonej gotowości” utrzymuję nad wodą na stabilnym, kontrolowanym poziomie, ale rzadko doprowadzam do apogeum. Ryba się sama nie zatnie, sprzęt się sam nie złoży. On natomiast ma czasem taki dzień, że od pierwszej minuty widać, jaki jest plan na dzisiejsze popołudnie. Nie, nie łowienie ryb. Śpiewak na tym etapie ma jeszcze awersję do ryb i wędek. Jeszcze z politowaniem wysłuchuje moich wywodów, analiz i zamiarów wędkarskich. Przyjaźnimy się z 15 lat, pewne różnice w zainteresowaniach nie mają znaczenia. Choć jak poczęstowałem kiedyś go na brzegu świeżo złowionym węgorzem, przyrządzonym na grillu, w folii aluminiowej i przyprawionym tylko solą... No ludzie. Żeby tak się rybą zainteresować, to ja nigdy nie widziałem. Pierwszy kęs nieśmiały, też złapałem kawałek. Po chwili nie miałem już na to szans. Wsadził gębę w gorące pazłotko mrucząc, mlaskając i wzdychając uwinął się z całością w jakieś 3 minuty. – Nigdy nie jadłem nic tak dobrego, powiedział z błogą miną. Złapiesz następnego? I tak się poskładało, że w ciągu jego kolejnych kilku wizyt, złapałem przy nim jeszcze cztery sztuki. Łącznie 5 z 8 złapanych w całym sezonie! No i niby człowiek nie jest zabobonny, niby nie wierzy w jakąś opatrzność, ale jak tu nie sformułować prostego wniosku?: Śpiewak przyciąga węgorze.
Jest początek maja 2012. Weekend. Pierwsze czy drugie odwiedziny w tym sezonie. I pierwsza styczność Śpiewaka ze sprzętem. Dosłownie styczność. Godzina zacna, około północy. Rozmowa coraz mniej treściwa. Pewnie dlatego, że obaj przerzuciliśmy się na węgierski. Czas spać. Wędki umocowane, samochód 3 metry powyżej nich, otwarte drzwi. W razie czego dzwonek obudzi. – Yyydee spaśśś, usłyszałem. I rzeczywiście, idzie. Przynajmniej próbuje. Kilka kroków, nagle strata równowagi i znika z pola widzenia. Spadł ze skarpy, prosto na brzeg Wisły. Yyyyeee, słyszę. Ok, mówi że żyje, nie wpadł do wody. Coś go zatrzymało. Tylko dlaczego wędka?! Zeskakuję na dół. Ancymon się gramoli. Podnoszę wędkę, tę z nowiutkim kołowrotkiem Jaxon Dura Carp 650. Nowy był, jeszcze minutę temu. Teraz ma jakiś dziwny, jajowaty kształt. Nie kręci, nie mogę zwinąć żyłki. Wściekły odgryzam żyłkę i zanoszę sprzęt do samochodu. Zobaczymy rano. – Ieeee koszowaaał? – wydusił Śpiewak. Nie ważne, zobaczymy rano, ale drogie piwo dziś piliśmy, dodałem. Rano okazało się, że nie będzie działać. Po tygodniu w rękach Mistrza jego stan znacznie się poprawił, ale… no właśnie. Przy holu 20 cm sztuki stawia opór, jakbym ciągnął rekordowy okaz. Bez obciążenia działa, wydaje się bez zarzutu. Ma to swój urok, ale chyba nie o to mi chodziło. I powstał trochę dylemat moralny. U nas obu. Bo z jednej strony Śpiewak poczuwał się do poniesienia kosztów, z drugiej strony głupio brać od kolegi kasę. Jakiś tam przelew jednak dostałem. A generalnie, to i tak kupą śmiechu się skończyło. A co tam, bogaci żyją inaczej, jak to mawia Kumpel.
Po kolizji z kołowrotkiem jeszcze ciężej mi było namówić Śpiewaka na wędkowanie. Kusiłem go zawsze zmontowaną spławikówką z założonym robakiem. – rzuć tylko i pilnuj. I tak tu siedzimy - namawiałem. I w końcu, drżącą ręką, nieśmiałym ruchem i z niepewnością w spojrzeniu zarzucił przynętę w wiślane odmęty. Jakieś półtora metra głębokości. Czasu oczekiwania nie pamiętam, ale jakoś niewiele, 10-20 minut. Jest! Spławik gna po wodzie zanurzając się coraz bardziej. Tnij! Zaciął. Nawet gdyby miała metr, to wyskoczyłaby z wody w ułamku sekundy, tak szarpnął. Ryba zapięta na haku wylądowała gdzieś w krzakach. Już przy niej był nieporadnie trzymając piętnastocentymetrowego potwora, przez niektórych dumnie płocią nazywanego. Zakochał się. Nie powiedział tego, ale już widziałem, że w myślach wybiera pierścionek zaręczynowy. Pewnie z nieśmiałości nie zapytał głośno, gdzie ona ma palec, żeby przymierzyć.
Do wieczora miał jeszcze 3 czy 4 podobne okazy. W międzyczasie, przy mojej pomocy próbował opanować jakże trudną sztukę zarzucania wędki. Szło nieźle, zestaw wiązałem tylko kilkanaście razy. Spławik wyławialiśmy razy kilka. O dziwo, nie straciliśmy go. Skończył łowić jak już spławika nie widział. Znaczy nie skończył, tylko odszedł od wędki, bo ją oczywiście zostawił zarzuconą. Pożarliśmy co na grillu zostało, zalaliśmy złocistym płynem, ja kilka razy przerzuciłem zestawy, Śpiewak po ciemku jeszcze kilkanaście. Ale dla świętego spokoju, żeby odpocząć od ciągłego zakładania spławika powiedziałem mu, że teraz to ryby będą brały przy samym brzegu, tak dwa metry od niego, więc nawet nie musiał kołowrotka popuszczać, tylko wkładał spławik do wody, więc przynajmniej nie plątał.
Zasnąłem. Obudził mnie świt, jakieś trzy godziny później. Sprawdzam wędki. Nic. Zaglądam do samochodu Śpiewaka. Nic. Hmmm, przecież on przed południem zwykle nie wstaje. Schodzę na brzeg. Siedzi. Oczywiście z wędką. Na brzegu dwie ukleje i płoteczka. Szczęśliwy. Dumny. Jakiś taki wyższy niż zwykle.
Przez następne dwa miesiące, do końca ciepłego sezonu był u mnie jeszcze kilka razy. Za każdym razem porywał moją „dyżurną” wędkę i z dzikim błyskiem w oku zamieniał się w nieustraszonego łowcę. Teraz wyczekuję początku maja, bo na pewno przyjedzie. Myślę, że on też na to czeka. I na niego coś czeka. Dostanie zestaw „młody wędkarz”, znaczy moje stare, ale jeszcze sprawne wędki. Przygotowałem już, razem z torbą na drobiazgi i pudełeczkami na szpargały. 5m bolonka, 3,60 feeder, 3,30 picker, uzbrojone, z kołowrotkami. Jeden z kołowrotków i tak w zasadzie jest jego. Przytulali się na brzegu, Śpiewak popłynął finansowo na tej znajomości, więc są na siebie skazani. Pozostałe dwa już nie pierwszej młodości, ale kręcą i hamują kiedy trzeba, na początek wystarczy. Adres najbliższego koła wędkarskiego też dostanie. Mamy go.
[/p]