Zbieractwo
Piotr Berger (piotr_berger)
2015-09-18
Wędkarze z zasady są zbieraczami. Kobiety mając kiepski humor ratują się ciuszkiem lub perfumami my kolejnym spławikiem, błystką, kijkiem czy młynkiem. Wielu moich znajomych nie bywa prawie wcale na rybach, ale sprzętu mógłby im pozazdrościć niejeden salon wędkarski. Pucują go, przekładają sprawdzają i dalej dokupują. Zacząłem się nawet zastanawiać czy to jest jeszcze wędkarstwo, a nie już inne hobby – zbieractwo.
Uśmiechają się tylko, gdy pytam jak ten sprzęt zamierzają nawet wybiórczo przetransportować nad wodę. Olśniło mnie! To nie jest sprzęt dla ryb, ale dla jego posiadacza. Tak jak znaczki, monety, pocztówki itp. Rozumiem już, dlaczego część wędkarzy woli specjalizować się w określonej metodzie czy gatunku ryby, bo może zabierać nad wodę mniejszą ilość sprzętu. Ale, czy jest to łatwiejsze zadanie. I tak i nie.
Ostatnio łowiłem z jednym z lepszych spinningistów w kraju. Tylko dwa patyki z kołowrotkami, ale za to dwie wielkie skrzynie różnych przynęt. Nie wiem ile tam tego było? Może 400, może 500, albo jeszcze więcej, bo należy uwzględnić, że „guma” składa się z dwóch części. Mój kumpel to fachowiec, ale co ma powiedzieć wędkarz mniej doświadczony, który trafi na nieznane łowisko?
Jak jest w stanie wypróbować choćby 30 przynęt i określić, która z nich tego dnia jest skuteczna? Proste zadanie z matematyki. Nie uwzględniam w nim zmiany stanowisk, odpoczynku, kotwiczenia, czyszczenia z zielska i zmiany przynęt itp. 10 rzutów jedną przynętą to mniej, więc 10 minut, razy 30 to wychodzi 300 minut, czyli 5 godzin! Czy jest możliwe wybranie w ten sposób skutecznego wabika? Raczej wątpię.
Natomiast na znanym łowisku, gdy wiemy, co gryzą zębate wydawać by się mogło, że wystarczy garstka przynęt. Ha, ha… W dalszym ciągnie z sobą cały majdan, bo coś może się zmienić czegoś zabraknąć. Tak jesteśmy skonstruowani. Jednak zbytnia kombinatoryka jest często przyczyną naszego niepowodzenia. Stąd biorą się opowieści o „pastuszku”, co przyszedł nad wodę z kijem od szczotki, jako wędką, korkiem zamiast spławika, szpilką zamiast haczyka, wyciągnął robala z zardzewiałej puszki zarzucił i złowił taaaaaką rybę. Wersja uzupełniona mówi, że zwinął wędkę i poszedł do domu, a łowiący wędkarze gonili za nim, aby odkupić rybę i zawieźć ją do domu, jako swoje trofeum.
Ale widzę tego „pastuszka” jak przychodzi z tym swoim sprzętem na jedno ze znanych mi łowisk, gdzie ryby mają skończone wyższe studia i co najmniej po dwa fakultety. Pastuszek musiałby zjeść własne robaki z puszki, żeby nie umrzeć z głodu. Owszem na swoim terenie gdzie zna jak własne pięć palcy miejscówki, zwyczaje ryb na pewno złowi rybę nawet na archaiczny sprzęt. Na pewno jest tam super wędkarzem i w tej opowieści może być wiele prawdy. Jednak poza nim ma nikłe szanse na złowienie większej ryby. I tyle.
Wniosek Na pewno trzeba zabierać różnoraki sprzęt nad wodę, ale jak we wszystkim potrzebny jest umiar i rozsądek.