Zdążyć na lód.
Artur Sadłowski (Artur z Ketrzyna)
2015-02-23
Jako że zima zbliża się ku końcowi, a ja jeszcze nie byłem na lodzie. Bo nie miałem sposobności i czasu. Postanowiłem, że ot tak bez większych przygotowań, trzeba choć jeden wypad na przeręblowego spławiczka zrobić. Tak więc do sklepu po dzikuny i ochotę. Z szuflady wyciągam już troszkę przykurzone podlodowe spławikówki i pudełka z przyborami, z kuchni płatki owsiane, i ze strychu świder i pikę (bo nie wiadomo co będzie bardziej przydatne). I nad wodę.
Nad wodą jestem o 13,00 nie widać zbytnio wędkarzy, lód czysty, wody też na nim nie ma. No to jest jeszcze szansa coś połowić w dobrych warunkach. Sprawdzam lód, oki, a kontem oka widzę swoją miejscówkę, więc nie zastanawiając się dłużej zmierzam prosto do niej. Jest jedna przerębla po jakimś wędkarzu, więc rozkładam wędeczkę zakładam na hak kanapkę: dzikun i 3 ochotki. Gruntuję zestaw i tak zostawiam. No ale czy to akurat to miejsce? Rozum podpowiada że trzeba kila dziurek wywiercić i sprawdzić gdzie rybka siedzi. Po krótkim rekonesansie, padło na to że zostaję prz y tej dziurce. Wiec wiercę obok jeszcze jeden otwór, bo na spławiczek fajne się łowi na 2 wędki.
Lekkie nęcenie odrobiną płatków, przynosi oczekiwany rezultat, rybka zaczyna się zbierać i współpracować. Lecz widzę że to nie jest to, rybka tak wcale ochoczo dziś nie zeruje, co fakt, zwabiłem parę miarowych sztuk. Ale dziś nie jest ten dzień, ona po prostu dziś kiepsko żeruje... No i ten chlebek który wypłyną spod lodu, po wyciągnięciu 10 szt, sam mówił za siebie. Nic miejsca nie zmieniam, bo przerębla 10 m dalej, wcale lepsza nie jest. A ja przyjechałem rekreacyjnie powędkować, nie po rybkę. No i widać że płatki działają, a wędkarze oddaleni o jakieś 70 m też nie są zbyt zadowoleni, i te słowa „patrz jemu coś tam bierze”, utwierdziły mnie że jednak nie mam co zmieniać dziury i szukać dziury w całym. Pełny luz, po prostu kilka trików i coś zawsze się złowi...
Teraz coś o moim zestawie.
Są to wędki wykonane własnoręcznie, odwzorowane na gdańskich podlodówkach. Ot po prostu takie modele wędek najbardziej przypadły mi do gustu. Wyposażone są w nie drogie małe kołowrotki. Ważne by dobrze działały, zwłaszcza hamulec bezpieczeństwa, bo przecież używamy cieniutkich żyłek. Ja nie lubię zbyt delikatnego sprzętu więc mam żyłeczki 0,14-0,16 mm. Haczyki nr 12, i spławiczki ok 1,5g. I dzięki temu wiem że poradzę sobie z większością rybek, i szybko mogę ją wyprowadzić z nęconego miejsca, gdzie rybki żerują. Co też ma znaczenie, gdyż się tak nie płoszą. Owszem na zawody podlodowe zmontował bym delikatniejszy zestaw, bo tam dużą rolę w punktacji odgrywa narybek.
Coś o przyborach.
Mimo że używam dość sporego haka jak na zimowe łowy, to i tak czasami wypychacz się przydaje, I tu tylko i wyłącznie plastikowy, by nie obłaził lodem. Tak samo chochelka do lodu, jest wykonana z warzęchy kuchennej z tworzywa sztucznego (na zdjęciu) w której wiertłem 8 lub 10 mm wywierciłem parę otworów. Kupne są zbyt delikatne, i podczas opukiwania z lodu pękały... Pudełeczko z haczykami i innymi akcesoriami wędkarskimi. Do wiercenia otworów w lodzie używam świdra do lodu fi 16 cm, bądź sprawdzonej piki. Całość wypełnia wiaderko i wędkarski stołek. Dzięki takiemu ekwipunkowi, każda wyprawa kończy się sukcesem. Tak jak i ta. Bo w końcu zaliczyłem zimowe spławikowanie.