Zdradzone sandacze - przyczajone bolenie
pawel k (miejscowy)
2011-02-23
Jeszcze zgodnie z polską tradycją lekko zakrapiany wieczorek , dokładne ustalenia gdzie jedziemy i jesteśmy umówieni na trzecią rano. Cieżko było zmrużyć oko przed oczekiwaną i emocjonującą wyprawą , a już trzeba wstać. Rano , szybkie przygotowania ,jakiś prowiant , sprzęt do jeepa i jedziemy. po drodze zastanawiamy się co przyniesie ten oczekiwany dzień. Jeszcze przed wschodem słońca meldujemy się na łowisku.
Wschód słońca nad wodą jest piękny , aż chce się żyć , ptaszki zaczynają śpiewać , wszystko budzi się do życia , zapowiadając piękny dzień. Po chwili sprzęt jest gotowy, gnojoskoczki na tyłku -tzn spodniobuty i zabieramy się do dzieła. Mamy już z góry ustaloną strategię, oraz wypracowane bankowe miejscówki. Pierwsze rzuty w pełnym skupieniu i oczekiwanie na to boskie sandaczowe pstryknięcie. Następny i kolejny rzut , a tu nic. I zaczyna się , kombinacje z przynętami i prowadzeniem ,niestety bez skutku.
Szybka narada i postanawiamy, iż poszukamy szczupaków w przybrzeżnych zaroślach i płyciznach.
W pełnym skupieniu prowadzę gumę uważając żeby nie złapać zaczepu na karczach
i… buuuuuuuum! Spektakularny i widowiskowy atak drapieżnika pod samymi nogami, aż okulary mi zachlapało, kurcze, mówię wam, mało serce mi nie stanęło, tak się wystraszyłem.
Po chwili kolejny atak mimo ogromnego przypływu emocji spostrzegłem, iż drobnica dosłownie zaczyna fruwać w powietrzu, co to był za widok . Stałem jak zamurowany i podziwiałem rozwijający się bieg wydarzeń. W pierwszej chwili pomyślałem , że to szczupak, ale Jarek natychmiast wyprowadza mnie z błędu okrzykiem
- ..jest!”.
Krótki hol i piekna rapa na brzegu, jeszcze kilka godzin wedkowania, robi się gorąco , więc po kilku holach tych walecznych ryb z uśmiechami od ucha do ucha pakujemy się do auta i wracamy do domu. Po drodze wstąpiliśmy oczywiście do sklepu wędkarskiego, gdzie kupiłem białą plecionkę - podobno mało widoczną pod wodą. Kolega na taką miał zdecydowanie wiecej brań niż ja.
W domu zacząłem się zastanawiać co zrobić ,żeby optymalnie zwiekszyć ilość brań. Krótka narada , przeglądanie internetu, szykowanie przynęt i umawiamy się na następny dzień na tą samą godzinę.
Nastawiłem budzik na trzecia nad ranem. szybka kawa, sprzęt do bagażnika i nie muszę chyba nikomu mówić jak prawa noga ciążyła na pedale gazu, oczami wyobrażni już łowiłem piękne bolenie. Tak jak poprzedniego dnia, na miejscu byliśmy jeszcze w ogarniętym resztkami nocnych ciemności zbiorniku.
Stałem po pas w wodzie, Jarka miałem gdzieś po swojej lewej stronie - niespokojna dusza nie potrafi dłużej ustać w jednym miejscu , zawsze nogi niosą go tak że ginie z oczu. Słońce zaczeło nieśmiało wyglądać ponad drzewami delikatnie muskając promieniami tafle wody. Dokładnie na wprost mnie jakieś 15-20 m od brzegu boleń atakuje drobnicę ,bez zastanowiena celnym rzutem posyłam mu pod nos swoją cykadę na wzór uklei. Potężne , dosłownie atomowe branie wygina mojego g loomisa w piękną parabolę, już czuję że na drugim końcu plecionki mam godnego przeciwnika, za radą kolegi popuszczam hamulec w kołowrotku, dosłownie po chwili ręka zaczyna nie wytrzymywać , kołowrotek gra , co za muzyka dla uszu- muzyka gra , ramie nie daje rady.
Zaczynam pompować oburącz z przerwami na skasowanie luzu i dając się wyszaleć bolusiowi, jest już blisko zaczynamy go widzieć i panowie czapki z głów to, co ukazało się naszym oczom wprawia nas w osłupienie. Jarek roztrzęsiony filmując moje zmagania pyta czy na pewno boleń ?
Oczom naszym ukazuje się prawdziwy ubot, euforia , radość i zdziwienie zapewne wpłyneło na jakość nagrania i roztrzęsioną rekę Jarka.
Biorąc pod uwagę fakt, że poprzedniego dnia Jarecki złowił 5 kg bolenia kwalifikującego się na złoty medal, a ten bez porównania , co za kolos. Rapa jest już pod nogami zapięta dosłownie za wargę. Co ja bym bez niego zrobił , jarek podbiera bolenia , szybka sesja zdjęciowa i rapa wraca tam gdzie jej miejsce c&r. Dopiero po powrocie do domu nasz starszy kolega Gieniu Szewczyk wędkujący od xx lat uświadamia mnie , że pobiłem rekord kraju . Boleń mierzył 96 cm i 8,8 kg.
A ja, frajer nawet zdjęcia z miarką nie zrobiłem , cóż do dzisiaj pluję sobie w brodę.
I tak cały tydzień upłynał nam na pobudkach o trzeciej rano pod znakiem rapy.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich wękujących , życzę wielu pięknych okazów.
miejscowy.