Zaloguj się do konta

Żeby Cię pokręciło!



Wszystko zaczęło się jak zwykle od zwykłej przelotnej myśli która pojawiła się wieczorem. Zawsze to samo! Już wieczór podchodzi pod okna i granatową ścianą zakrywa widok na podwórze, trzeba by było pomalutku kierować swe kroki w stronę łóżeczka, a tu w głowie pojawia się ta natarczywa myśl. Czy macie może tak samo? W wieczornych wiadomościach podają że pogoda się szykuje przednia, więc od razu mózg zaczyna wariować. Szczególnie, że następnego dnia nie trzeba iść do roboty!
Cóż więc pozostało? Jak to zwykle w takich chwilach bywa poszedłem do kuchni, powyjmowałem gary do gotowania kukurydzy, nasypałem po połowie kukurydzy i pszenicy wysoko glutenowej, zalałem wodą i postawiłem na piecu. Pstryk – zapaliłem gaz, psssst – odbezpieczyłem browara i z zadowoleniem zasiadłem przed telewizorem. Żona od razu zorientowała się w sytuacji i podsumowała moje poczynania słowami:
-Oho, znowu cię nosi?! Dobrze że powiedziałeś wcześniej o swoich planach, bo zakupów nie zrobiłam. Ciekawe co będziesz jadł nad wodą.
Ta odrobina sarkazmu zawsze pojawia się wtedy, gdy z nienacka wpadnę na pomysł porannego wyjazdu na ryby. Nie gniewam się jednak nigdy, ponieważ wszyscy doskonale wiedzą iż żona moja jest w materii wędkarskiej wyjątkowo wyrozumiała, a często dzielnie towarzyszy mi podczas wypadów na ryby. Ona z kolei doskonale wie, że pomysły nagłych wyjazdów pojawiają się w mojej czaszce nader często. Tak więc spać poszedłem dość późno, boć to przecie taka kukurydza musi się gotować dość długo.
Budzik zadzwonił o czwartej rano. Od razu skoczyłem na równe nogi i skontrolowałem sytuację za oknem. Choć jeszcze było trochę szarawo, jednak niebo było czyste i zwiastowało doskonałą pogodę, a pobliskie drzewa stały zupełnie nieruchomo. Nie poruszał się nawet jeden listeczek, czyli wiatr miał tego dnia wolne. Uwielbiam jak wszystko układa mi się tak, jak założyłem poprzedniego dnia. Zaparzyłem kawę, spakowałem kilka puszek piwa, jakieś konserwy, nakroiłem chleba… no słowem spakowałem co było do spakowania i odpaliłem wrotki jak szybko tylko się dało. Jeszcze tylko pojechałem do garażu po sprzęt i o piątej byłem w trasie na moje łowisko.
Ja zawsze, tak i tym razem podziwiałem po drodze piękne widoki terenów o cysterskim charakterze. Doliny spowite resztkami porannej mgły która powoli snuje się na krawędzi lasu za każdym razem dostarczają mi niepowtarzalnych wrażeń. Szkoda, że nie każdy dostrzega piękno tych okolic. A przecież to piękno nas otacza i nie da się go nie zauważyć. Zawsze zastanawiam się czy ludzie których spotykam są ślepi? Ile piękna ulatuje bezpowrotnie kiedy się go nie dostrzega? Cóż, widać jestem jakiś inny. Ja w każdym razie pochylam się nad każdym, nawet najmniejszym przejawem piękna mojej małej ojczyzny. Tak więc rozmyślając o drobnych niuansach malowniczej okolicy dotarłem na miejsce. Już zjeżdżając z przeciwpowodziowego wału zauważyłem, że padające przed kilkoma dniami deszcze pozostawiły ślad w postaci ogromnych kałuż i okropnego błocka na drodze wokół zbiornika. Jakoś jednak dało się w tym błocku jechać, bo spoczywający pod warstwą rozmiękłej ziemi żwir stanowi ł dość stabilne podłoże. Auto oczywiście upaprałem maksymalnie, ale dla wędkarskiej przygody jestem w stanie przeboleć wiele stresujących okoliczności. W tej chwili nie miałem zielonego pojęcia o tym, że już niedługo moje nerwy zostaną wystawione na straszliwą próbę.
Jeszcze tylko jeden zakręt wśród obrzydliwego błocka i już prawie byłem na miejscu. Zauważyłem, że jedno ze stanowisk zajął jakiś starszy jegomość z przyczepą campingową. Pojechałem czterdzieści metrów dalej i zaparkowałem wóz dbając o to, by nie blokować drogi, bo przecież nie jestem jedynym który odwiedza to łowisko. Zjechałem więc na trawę na poboczu i z uśmiechem na ustach rozpakowałem manatki. Miejsce na którym się rozłożyłem było pozbawione trawy, dlatego ziemia rozmiękła od deszczu już po kilku krokach przerodziła się w błoto. Nie przejmowałem się tym faktem. Nowe, wysokie gumowce gwarantowały mi bezpieczeństwo. Ten mały dyskomfort nie był w stanie popsuć mi humoru. Uzbroiłem więc kije, wpisałem co trzeba do rejestru połowu, rozsiadłem się wygodnie i obserwowałem wodę. Już po chwili przecinając kierunek rzutów pojawił się ponton z jakimś wędkarzem. Dopiero co zarzuciłem , więc nie przeszkadzało mi ze gość pływa mi nad zestawami na wodzie głębokiej na jakieś półtora metra. Ponton podpłynął do mojego stanowiska, a wysiadający z niego facet zmierzył mnie takim spojrzeniem, że aż mi się zimno zrobiło. Nie powiedział nawet słowa, ale jego wzrok powiedział mi wszystko. Przywiązał ponton do pobliskiego krzaka i pozostawiając go na moim stanowisku poczłapał w stronę przyczepy. Pomyślałem, że pewnie pogada z gościem z campingu i odpłynie, ale płonne były moje nadzieje. Zamiast tego po chwili pojawił się za moimi plecami ów starszy jegomość którego widziałem koło przyczepy kiedy przyjechałem. Chrząknął, zakasłał głośno i odezwał się chrapliwym głosem:
-Cześ… Bydziesz długo siedzioł chopie?
-A jeszcze nie wiem, zobaczę jak się dzieje, a patom uwidim. Myślę jednak że może gdzieś do jutra. Może tak do ósmej rano. – odparłem.
Potem dowiedziałem się że kolega go tu z tą przyczepą przywiózł i zostawił go samego, że ktoś tam ma do niego dojechać, że niby zająłem stanowisko bez pytania… ble, ble, ble, i takie tam głupoty. Wytłumaczyłem kolesiowi, że to stanowisko jest oddalone od jego przyczepy na tyle (około czterdziestu metrów), że nie może sobie uzurpować praw do jego zajmowania, ponieważ my, wędkarze, mamy regulamin który bardzo jasno określa kto i w jakich okolicznościach może zajmować stanowiska na łowisku. Gościowi chyba nie podobał się mój wywód, ale po chwili chyba odpuścił, bo zaczął mnie męczyć prośbami o poczęstowanie papierosem. Poczęstowałem go, a w ciągu następnej godziny dowiedziałem się ile już tutaj w ciągu miesiąca wódki wypił z kompanami, że jest bezrobotny i bez zasiłku, że kolega mu grzeczność zrobił i go zabrał na ryby, że kasa już mu się skończyła i tak dalej i tak dalej. Guzik mnie to wszystko interesowało, ale skoro facet odczuwał taką potrzebę, pozwoliłem mu się wywnętrzyć. Spokojnie sobie wędkowałem, a jegomość co jakiś czas powracał i sępił kolejnego szluga… i kolejnego…. I kolejnego. Zaczęło mnie to trochę denerwować, bo przecież papierosy dziś drogie są –prawda? Po którejś z kolei wizycie przeprosiłem gościa i wytłumaczyłem mu, że mam już mało papierosów, a że sam niestety jestem nałogowym palaczem, do rana mi tych fajek zabraknie, dlatego już go nie poczęstuję. Nie było to jednak z mojej strony złośliwe zachowanie. Ot po prostu nadszedł czas, by zadbać o własny komfort. Gość chyba trochę urażony poszedł na swoje stanowisko i wreszcie miałem święty spokój.
Mój kolega poprzedniego dnia opowiadał mi o tym jegomościu. Wiedziałem, że przyczepa stoi w tym miejscu już miesiąc. Wiedziałem też, że normą dla tych panów jest połów na żywca i że na ogromne haki zakładają oni płocie o długości ponad dwudziestu centymetrów. Zgadnijcie kochani, na jakąż to rybę panowie tak wytrwale polowali? Ano tak! Na suma do ciężkiej cholery! Dowiedziałem się nawet, że już ich kilkanaście wyłoili! Takie to obrazki spotykam czasem na moich szlakach. Jeszcze się nie rozpoczął sezon na szczupaka, a tu goście sumy rwą na tony! Oj, dał bym takim patałachom popalić…. Tyle, że dowodów nie miałem żadnych oprócz wędek z żywcem które legalnie sobie leżały na stanowisku tych „wędkarzy” spod ciemnej gwiazdy. Na dodatek usłyszałem od tych jegomości, że mieli konkretną kontrolę, bo ponoć zjawił się pewien dobrze mi znany funkcjonariusz PSR w towarzystwie policji kilka dni wstecz. Kontrolę przeprowadzili, nawet przyczepili się do owych żywcówek, tyle że panowie kłusownicy ( bo śmiało ich tak mogę nazwać) wykłócili od panów kontrolerów święty spokój. Postanowiłem więc, że będę obserwował, ale na razie dam spokój z wszczynaniem awantury. Oczywiście ryby nie współpracowały ani trochę i oprócz kilku leszczy raczej podłych rozmiarów nie złowiłem nic ciekawego. Tak sobie wędkowałem i obserwowałem otaczającą mnie polską przyrodę łapiąc krótkie chwile spokoju pomiędzy kolejnymi odwiedzinami starszego bezrobotnego ktosia i jego dość atletycznie zbudowanego kompana. Kompan ów co jakiś czas człapał do zaparkowanego obok mnie pontonu i bez słowa wypływał w sobie tylko znanym celu na taflę zbiornika, przecinając jak zwykle kierunek moich rzutów i skutecznie strasząc ryby przebywające na płytkiej wodzie w której spoczywały moje zestawy. Każdy jego powrót wiązał się z lodowatym spojrzeniem, którym niezmiennie mnie obdarowywał. Zaczynałem mieć serdecznie dość moich sąsiadów, kiedy to około czternastej usłyszałem tembralny pomruk jakiegoś diesla i zza zakrętu wyłoniło się czarne BMW na wodzisławskich numerach, podobnych zresztą do numerów widniejących na tablicy rejestracyjnej przyczepy campingowej oddalonej o czterdzieści metrów od mojego stanowiska. Zrobiło się głośno. Pan który wysiadł z BM-ki nie wyglądał przyjaźnie. Jego towarzyszka charczała jak przepita czarownica, choć wiek jej mieścił się w granicach pomiędzy trzydziestką a trzydziestką piątką. Całe towarzystwo ochoczo jęło rozpalać ogień i mieszać spirytus przywieziony w plastikowych baniakach. W tym momencie już wiedziałem, że moja wędkarska przygoda będzie jedną z tych, które do końca życia wcinają się w pamięć bynajmniej nie z powodu miłych przeżyć. No i miałem rację. Panienka pomalutku zaliczała glebę, a panowie ślicznie się z niej nabijali, ryczeli jak wściekłe kojoty, brechtali jak żaby, i ogólnie spokój opuścił teren naszego przesmyku. Wyobraźcie sobie co przeżywałem. Człowiek chce odpocząć, zrelaksować się po całym tygodniu harówy, a tu taki klops! Zabawa trwała w najlepsze, ryby odpłynęły pewnie aż na drugi koniec jeziora, nerwy miałem napięte jak struny i ogólnie nie chciało mi się już wędkować. Teksty jakimi sypała nawalona babka mogły powalić na kolana nawet najtwardszych traperów. Natomiast panowie wtórowali jej niezgorzej. Kiedy było już całkiem ciemno, przyczłapał do mnie starszy facio i rzekł:
-Kaj ciepiesz kolo?
-Pod ten pas trzcin po drugiej stronie, zgodnie z kierunkiem który wskazują moje wędki. –odparłem zgodnie z prawdą, a jegomość na to:
-To uważej, co byś mi zestawu nie ściągnął, bo mom tam wywiezione!
To powiedziawszy podchmielony facio wskazał ręką na prawo. Tego było za dużo! Wyłuszczyłem mu, że uważam, iż cały zbiornik nie należy do niego i że nie wolno mu przerzucać moich żyłek, bo to mi przeszkadza w wędkowaniu. Wyobrażacie sobie? Gość siedzi czterdzieści metrów w lewo od mojego stanowiska na brzegu przesmyku o szerokości siedemdziesięciu metrów i wywozi żywca na prawo, przepływając przez moje łowisko! Zapytałem go czy to normalne i czy przypadkiem ma we łbie dobrze poukładane, ale stwierdził że ch*ja go to obchodzi i poszedł dalej pić. Rozstawiłem parasol-namiot i ulokowałem się w jego wnętrzu. Lampa gazowa rozświetlała mrok. Goście obok ryczeli nadal jak wściekli, a mnie powoli opuszczały siły. Po jakiejś godzinie napakowany koleś od pontonu przylazł na moje stanowisko i widząc że trochę bardziej się rozłożyłem ze sprzętem stwierdził:
-Te! Facet! I jak jo teraz mom tym pontonem wypłynąć? Żeby cie pokręciło !Po*bało cie?
-Co mnie to obchodzi? Weź pan sobie tę łódkę na swoje stanowisko i tyle – odparowałem.
No i dalej już chyba wszyscy wiecie co się działo. Rozpoczęła się pyskówka, padały groźby i takie tam różne fanaberie. Jestem wędkarzem i lubię spokój. Nie chciałem dalszych konfrontacji z tymi „ludźmi” i pomyślałem że nadszedł czas by się pakować do domu. Coś mnie jednak podkusiło, żeby jeszcze poczekać, bo sygnalizator zaczął się odzywać. Koniec końców atletyczny …nazwijmy go „cieć”, zabrał swoje dmuchało i miałem nadzieję, że wreszcie będzie spokój. Ooooo jak ja się myliłem!
Minęła właśnie dwudziesta druga, kiedy jeden z sygnalizatorów oszalał. Byłem chyba zmęczony dniem pełnym wrażeń, bo sygnał wyrwał mnie z drzemki. Podbiegłem do wędki i energicznie zaciąłem. Poczułem silny opór, potem krótkie przymurowanie i po sekundzie ryba ruszyła do ucieczki. Hol trwał kilka, może kilkanaście sekund i nagle opór ustał. Ryba się chyba zerwała. Podciągnąłem zestaw do brzegu, ale ciągnąc go czułem lekkie „włóczenie”. Okazało się, że koszyczek jest zamotany w ogromniasty kłąb poplątanej żyłki. Zapaliłem papierosa i niewiele się namyślając przepaliłem wiecheć tak, by łatwo było uwolnić koszyczek. Żyłkę zgniotłem i wrzuciłem do paleniska które tliło opodal. Zakładając nową przynętę usłyszałem z oddali:
-Ty! Debilu! Ściągnąłeś mi żyłe? Co?!
-Nie! Niczego nie ściągałem!-zawołałem w ciemność.
W tym momencie uświadomiłem sobie co zaszło. Jezus ! To chyba ten wiecheć żyły należał do tego faceta! Zapomniałem na śmierć o tym, że po chamsku wywiózł żywca w poprzek moich żyłek. Byłem zaspany i zmęczony, więc potraktowałem tę plątaninę tak, jak zwykle postępuję w podobnych przypadkach. Jeszcze nie nabiłem nowej kukurydzy na haczyk kiedy za moimi plecami wyrósł mięśniak od pontonu. Teraz dopiero zauważyłem, że facet ma głowę przyrośniętą bezpośrednio do napakowanej klaty, a jego okrągła jak arbuz pała jest ogolona po więziennemu. Stanął nade mną i ryknął:
-Upaliłeś petem żyłkę ty gnoju! Jak ci za*bię to będziesz krwią pluł ty sku*synu! I
Nie powiem, przeląkłem się zdrowo, boć to nachlany typ agresywny był jak diabli. Jednak zachowując zimną krew odparłem:
- No jakiś wiecheć wyholowałem, to go odciąłem, bo nie było szans by to rozplątać. Pojęcia nie miałem że to wasza żyłka. Poza tym uważam, ze gdybyście byli w porządku, to nie robilibyście gnoju i dali byście mi wędkować w spokoju.
Moje słowa nie wywarły na typie najmniejszego wrażenia . Rycząc i wygrażając poczłapał do campingu. Po chwili przydreptał starszy bezrobotny z podobnym nastawieniem i jemu również tłumaczyłem, że ich postępowanie od samego początku jest naganne. Potem już były tylko wyzwiska pod moim adresem i coraz agresywniejsze zaczepki. Z mojej strony padła tylko jedna groźba. Poinformowałem łobuzów, ze mogę zadzwonić w kilka miejsc i wtedy się boleśnie dowiedzą kiedy wolno łowić sumy i jak opiewa RAPR na temat praw wędkarza na łowisku. Ale ten tekst podziałał tylko jako katalizator . Zacząłem się poważnie obawiać o swoje bezpieczeństwo. Pozbierałem więc wszystko co do mnie należało, powrzucałem szybko do samochodu nie dbając o jakieś specjalne układanie. Kiedy rozbłysły światła mojego wozu, zanotowałem numery rejestracyjne przyczepy i czarnego BMW. Odjeżdżając, przez uchylone okno słyszałem:
-Jeszcze cię gnoju namierzymy! Jeszcze będziesz kwiczał jak zarzynana świnia!
Tę historię postanowiłem opisać ku przestrodze. My, wędkarze normalni, którzy traktujemy naszą pasję jako sposób na życie, którzy jesteśmy zakochani w naszym hobby , nader często jesteśmy narażeni na kontakty z podobnymi osobnikami. Ileż to razy każdy z nasz spotykał na swej drodze podobnych oszołomów? Jakie jest na to lekarstwo? Co robić by nie narażać się na niebezpieczne sytuacje nad wodą? Czy kiedyś doczekamy się sytuacji, gdy wędkarz dla wędkarza będzie kolegą? Gdzie szukać metody na kulturę nad wodą? Pisałem już kilka razy o podobnych sytuacjach. Może już czytaliście moje historie? Niestety po każdym sezonie mam wiele okazji by znaleźć tematy do kolejnych opisów. Niestety, choć wolę pisać o pięknej polskiej przyrodzie, coraz mniej mam ku temu okazji. Coraz częściej moje opowieści dotyczą podobnych do tej historii.
Życzę Wam Koledzy wędkarze, by na Waszych szlakach nie pojawiały się typy spod ciemnej gwiazdy i by każdy wypad nad nasze kochane jeziora był dla Was okazją do wspaniałego wypoczynku w ciszy i spokoju.

GHOSTMIR.

Opinie (24)

użytkownik

No No No było co czytać , czuć dobre pióro a co za tym idzie dobry tekst.

[2010-06-02 21:39]

pisaq

Piątka w ciemno i zabieram się do czytania! Achh brakowało mi tego dreszczyku przed lekturą! Witamy ponownie :) [2010-06-02 22:12]

spokojny

Ja czytałem z wypiekami na tważy.

 

Mirek - Nareszcie Wróciłeś

 

Tak, to samo pióro, ten sam Ghostmir, to samo napięcie budowane w precyzyjny sposób i puenta, z której zawsze można wyciągnąć jakąś naukę.

Mistrzu dziękuję Ci za ten tekst .

Oczywiście daję maxa.

 

Pozdrawiam

Grzegorz

[2010-06-02 22:17]

kazik

No i znowu coś ciekawego . Jak widzę to Ciebie lubią nieciekawe sytuacje . Ja wprawdzie miałem kilka razy takich sąsiadów , ale jakoś mnie nie zaczepiali i nawet parę razy zapraszali abym się przyłączył , ale zawsze odmówiłem bo wiem jak to jest rano .

Oczywiście pięć gwiazdek .

 

 

[2010-06-02 23:10]

użytkownik

Witam.

Udało mi się znaleść dwa arykuły Twoje i fakt co mi koledzy mówili z portalu czyta sie na wdechu.

 

Widać, że buractwo  nadal się szerzy i Wodzisław nadal w tle (nr rejestr), lecz naszczęście jest już znikomy taki widok, ale jeszcze.

Wiem coś na ten temat, a co gorsza młodzież nie jest leprza.

 

Czekamy na fellietony z wypraw, i przygud z taaką rybą.

 

Pozdrawiamy      Kasia i Tomek

 

 

[2010-06-02 23:48]

użytkownik

super opowiesc tacy turysci to z przyczepami to jest tez utrapienie w mojch stronach fajnie sie czytalo pozdrawiam [2010-06-03 11:10]

użytkownik

A najgorsze jest to, ze kiedy tacy turyści opuszczają biwak, pozostaje po nich sterta syfu o śmierdzących sprawach nie wspomniawszy. Ja to bym takich od razu pod ścianę i ...... [2010-06-03 11:47]

arturartur

Nic  dodać  chyba   że  5 gwiazdek  .  Pozdrawiam  .  [2010-06-03 12:09]

angulia

 

Przykra i niebezpieczna sytuacja.Opowiadanko super.Następnym razem zabieraj karabin maszynowy i strzelaj jak do kaczek.

 

[2010-06-03 16:29]

robcik

Mnie też się ze dwa razy zdarzyła podobna sytuacja nad Wisłą . Teraz jak widzę szemrane towarzystwo to odchodzę nawet 200 metrów od nich . Opowiadanie oczywiście na 5 ***** . [2010-06-03 17:48]

kostekmar

No, już normalnie nie ma cukrować, bo pomyślą, że jakiś nawiedzony. Każdy zapalony wędlarz potrafiący fajnie sprzedać swoje przygody jest nawiedzony. Ja również. Piątal i pozdrowionka.  [2010-06-03 20:46]

Hunt eR

Obiecałem sobie, że nie napiszę na tym forum, dopóki nie wrócą STARZY WYJADACZE :-)Świetnie się czyta. Piąteczka. [2010-06-03 22:00]

użytkownik

Widzę że w dziedzinie pałkarzy nic się na tym portalu nie zmieniło. Nadal jest tu pełno tchórzy co nie napiszą ani słowa tylko pały walą. No cóż, był czas przywyknąć, więc pałkarze nie krępujta się. Komentarze są ważniejsze. [2010-06-04 14:17]

rastif

Witajcie nieraz już czytałem takie wypowiedzi na temat chuliganów nad naszymi brzegami,byłem nawet świdkiem tego jak dwie rodziny miały biwak,dwie przyczepy oraz małe dzieci były świadkami tych sytuacji,ojcowie mocno sbie popili nie dość że szkali zaczepki u pobliskich wędkarzy to wulgaryzm był super,nie wspomnę o mamach które nie były bardziej trzeżwe.Ale co czynić jak kiedyś SSR w towarzystwie funkcunariusza Policji nawet nie podeszli do grupki pijanych bo tamci byli przewagą,skontrolowani byli tylko pojedyńczy wędkare i co tu gadać !.

[2010-06-04 21:48]

Lopez

Szalenie to przykre, że w wędkarstwie też jest "normalnie"!! Podziwiam Autora, że tak długo wytrwał obok tego szemranego towarzystwa. Trzeba dużej odwagi i wędkarskiego hartu by nie dać się sprowokować i by nie doszło do tragedii. Moim zdanie post mógłby służyć za scenariusz do Kryminalnych Zagadek ................. . Życzę autorowi i innym Wędkarzom by nigdy nie spotkali się z podobną sytuacją nad wodą i nie tylko!!!! [2010-06-05 16:51]

ZAMOSCIANIN

Witam serdecznie. Bardzo fajnie piszesz kolego aż chce się czytać! Tylko szok, że ta historia wydarzyła się  naprawdę. Masz dużo szczęścia, że jeszcze żyjesz. Gratuluję opanowania i rozsądku. Interesuje mnie co zrobiłeś z tymi zapisanymi numerami przyczepy i auta?. Bo urwałeś na tym wątku!. Życzę Ci powodzenia i szczęścia na kolejnych łowach, bez takich przygód!!!!   [2010-06-05 19:03]

użytkownik

Numery przyczepy i BMW zachowałem w saszetce z dokumentami wędkarskimi. Jeśli kiedyś natknę się na owe pojazdy, ominę łowisko szerokim łukiem. To nie są wędkarze, ale zwykłe gnojki. A po takich elementach można się spodziewać wszystkiego. Ja zazwyczaj jeżdżę na nocki samotnie - wiadomo zatem jakie ponoszę ryzyko. Cóż, najbardziej cenię sobie święty spokój. [2010-06-05 21:56]

KRZYCHU501

Witam serdecznie .Czytając ten artykuł to aż sie krew burzy .że w tym kraju panoszą się takie "larwy" się,napije się  i szuka zaczepki nie mowiąc już o syfie jaki pozostawia (może w domu tak ma) A ty człowieku zamiast odpocząc nad wodą,powędkowac,to patrzysz na tych "pseudo wędkarzy" bezradnie bo cóż można zrobic jeśli jest się np:samemu.Ja osobiście omijam szerokim łukiem takich ludzi(a miałem kilka spotkań z podpitymi nad wodą).Dla własnego bezpieczeństwa omijajmy takich użytkowników "wód przybrzeżnych"dla których zabawa nad wodą z butelką jest bardziej wciągająca niż wędkowanie.Z wędkarskim pozdrowieniem-Krzychu. [2010-06-06 13:01]

mariuszgochna

Czytam Pana teksty z zapartym tchem, jeden lepszy od drugiego. :] Szkoda ze nie mozna opisywac tylko milych sytuacji znad wody... :/

[2010-06-07 17:40]

sapek

Człowieka kilka dni na portalu nie ma, zagląda a tu taka niespodzianka.Wziął i wrócił. Może przeczytał mój apel na forum o powrót na pohybel trolom :-) Dziękuję. [2010-06-09 21:52]

marcinwaski99

witam opisane jak zawsze na wysokim poziomie.profesjonalizm,a takie zjeby genetyczne czasami sie zdarzaja,pozdrawiam [2010-08-20 15:23]

gg003

Przez takich typów, nigdy nie jeżdzę sam na nockę, niestety nasz okręg  i okoliczne wody są pełno takich kretynów , odemnie 5

[2010-10-07 19:18]

robcio2535

Muszę przyznać iż bardzo fajnie sie czytało :-) i z każdym zdaniem wciągała mnie ta opowieść aż do samego końca. No cóż ja też sam jeździłem na nocki ale zawsze ubezpieczony tak mi sie wydawało w dwa różne gazy pod ręką .Super ***** [2010-10-30 22:23]

użytkownik

No i ostatni. Mam nadzieję, że nie bolało. Znowu piąteczka. Pozdrawiam serdecznie wędkarza i życzę trwania dobrej pascy. [2010-11-12 22:23]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej