Żona wędkarza
Tomasz Utig (tomustad)
2009-01-07
Dużo przeżyć, jakże wtedy wszystko wydawało się ogromne i wielkie. Potem przyszedł czas na udział w zawodach organizowanych dla dzieciaków, ciasto z mąki z dodatkiem olejku do pieczenia, kopane robaki, gotowany pęczak. W miarę upływu czasu przychodziło jakieś tam doświadczenie, kijek bambusowy został zastąpiony radzieckim sprzętem, na owe czasy szczyt technologii, tak mi się wtedy wydawało. Wraz z chłopakami z podwórka wypady rowerowe na ryby, coraz bardziej interesowały nas łowiska oddalone o kilka kilometrów od domu. To tam każdy z nas miał okazję poznać siłę węgorzy czy szczupaków. Wspólne wyprawy pod namiot z wędką w tle.
To były piękne dni, beztroskie i wspaniałe. Ale jak to w życiu bywa, gdy pod nosem zaczyna wąs się rzuca, chłopaki zaczynają się rozglądać za innymi ' zdobyczami'. Jakoś ferajna po kiju rozproszyła się, każdy już nie wędkę lecz dziewczynę za rękę trzyma. No i pozazdrościłem tego chleba, była pierwsza, druga, trzecia.... Ale o czym tu z nią gadać?, jak robaka na haczyk się zakłada? Wreszcie trafiła kosa na kamień, no i znalazły się tematy, wspólne plany. Biedna dziewczyna nic nie świadoma w grudniowy dzień powiedziała TAK, na ślubnym kobiercu. Grudzień miesiąc dobry, ponieważ to już koniec sezonu, wędki odstawione, a ja mam w domu młodą żonę.
Gdy tylko słonko wyżej zaświeciło, mnie coś już kręciło, do tych przeżyć nad wodą, pierwszych przytopień spławika. O MATKO!!! jakie w domu było ogromne zdziwienie, jak w lodówce pojawiły się robaki. Według mnie były w pudełku szczelnie zamknięte i nie rozumiem co taki taki robaczek może zrobić!!! No cóż takich doznań doświadczyć może tylko żona wędkarza. Początki zawsze są trudne i jak to wiele osób już powiedziało młode małżeństwo musi się dotrzeć. Pamiętam swoje pierwsze zawody spławikowe, już jako żonkiś, to był maj i grzało wtedy niesamowicie. Wracam do domu, szczęśliwy z zajętego miejsca na zawodach, a tu śmiech od drzwi mnie wita, słowa nie może wydusić biedna kobieta. Moja gęba do połowy opalona, z jednej strony jak d..., z drugiej jak rak czerwona!!!
Takich przeżyć było wiele, a i same przygotowania do mojego wędkowania w domu, budziły grymas na twarzy mej małżonki. Najlepszy na to dowód to jak się coś z mączką rybną parzy. Kiedy robiłem kulki proteinowe, oczywiście że na karpia, zapach waniliowy, nie było problemu, ale jak coś ze śmierdziela to wtedy jak by ten zapach mojej żonie się udziela, najchętniej wyrzuciła by mnie z tym z chaty. Zdarzyło się również, że umówiony z kolegą po kiju na nocne wędkowanie z łodzi, gdy łowisko było już zanęcone od jakiegoś czasu, pogoda nie dopisała.
Lało cały dzień, ale jak każdy twardziel (męska ambicja) pierwszy przecież nie powiem, że pogoda
do luftu czekam na reakcję ze strony kompana. No cóż on też idzie w zaparte, bo też twardziel.
Gdy wychodziłem z tobołami z domu, żonka puka się w czoło żegnając mnie słowami 'wariaci i tak do rana nie wytrzymacie'. Proroctwo czy co, dom opuściłem o dwudziestej a powrót nastąpił o dwudziestej czwartej.
Na jeziorze istne piekło, sztorm i ulewa. Przemoczony i zziębnięty wchodząc do domu w drzwiach żonkakochana z uśmiechem na twarzy mówi 'a nie mówiłam'. Najpiękniejsze zawsze są wakacje, czas urlopu, wyjazd z domu gdzieś w Polskę. Mając żonkę, która ma dość wyczynów swojego męża z kijami, wybiera miejsca gdzieś gdzie nie miał by okazji połowić. To dwa tygodnie odwykówki, po których przychodzi nałóg z nasileniem. Raz zdarzyło się, za moją namową wybraliśmy się na agroturystykę. Oczywiście mały podstęp z mojej strony, powiedziałem, że będą konie, ognisko, wypady na grzyby, a i jeziorko jest bardzo oddalone. No cóż, po przyjeździe na miejsce jakie to było zdziwienie, że są stawy i to jakie pod samym nosem. Wtedy to właśnie pierwsze kroki z wędką moja luba poczyniła, nie jednego karpia też złowiła.
To jeszcze nie choroba ale wszystko poszło w dobrą stronę. Nadal robak, ten w szczególności biały budzi odrazę, a i rybę trzeba z haczyka spinać. Ale to przecież są początki i od tego się zaczyna. Mojej żonce, jednak najbardziej odpowiada spinning, tu są przynęty sztuczne nie ruchliwe same w sobie!. Pewnego razu wybraliśmy się nad rzekę Wartę w piękne malownicze tereny. Dzicz, brak cywilizacji to co cieszy dziś najbardziej. Pamiętam jak połykała aparatem fotograficznym otaczające nas krajobrazy. Tak moja droga wędkowanie to nie tylko RYBY, powiedziałem wtedy.