Żono moja,to były cudowne lata!
WIESŁAW RYKALSKI (zubero62)
2010-05-18
Witam, felieton ten kieruje w szczególności do, kawalerów, lub świeżo zaobrączkowanych (w GPS) wędkarzy, chce się z wami podzielić swoim doświadczeniem i przemyśleniami. Mam za sobą 25 lat pożycia małżeńskiego, wiem jestem już starym weteranem, walki o byt, jako wędkarz. Nim zacznę to nadmienię, że nie każdemu z nas los dał żonę naszych marzeń i oczekiwań, po prostu kobieta zmienną jest-przed ślubem(słodka) taka, po ślubie(gorzka) inna. Rozpocząłem swoją przygodę z wędką, jako dziecko mając 10 lat, na wakacjach w miejscowości Santok (patrz na mapę, tam łączą się rzeki Noteć z Wartą), pokochałem pasje, jaką jest wędkarstwo i to miejsce z całego serca. Jeździłem tam do 18 roku życia, później praca, wojsko, małżeństwo, dzieci, po prostu rodzinne unormowane życie, które każda żona nam ułoży, co do godziny. Pracujący ze mną na warsztacie koledzy obudzili we mnie tęsknotę za wędką (poniedziałkowe rozmowy-relacje gdzie, kto łowił, co, ile, na co brała), ja nieśmiało, próbowałem uzyskać aprobatę mojej żony na jeżdżenie na ryby, co niedziela. Miałem obawy, aby małżonka nie nabrała przekonania, że chce się wyrwać, aby być z dala od domu (do dziś nie wiem czy tak nie myślała) i rodziny. Poradził mi jak rozwiązać ten problem, już nieżyjący serdeczny kolega, co powiedział?
Zawsze miej czas dla rodziny, gdy dzieci będą na tyle duże(skończą się pieluchy) zabieraj je nad wodę z żoną (moi rodzice wiele lat też jeździli z nami) oczywiście jak jest ciepło ( np. latem), zawsze pytaj żonę czy chce jechać, i co najważniejsze jak jedziesz sam, bez żony nigdy nie przyjeżdżaj w stanie wskazującym oraz nie twórz wrażenia dla swojej żony „nie jasnej sytuacji –dwuznacznej”, bo zaczną się głupie domysły z jej strony. Na początku jeździłem nad rzekę, poznawałem łowiska na Nysie Kłodzkiej i zbiornikach zaporowych, żwirowniach, upatrzyłem sobie miejsce (za namową kolegów) nad jez. Nyskim koło źródełka, przez prawie dwie dekady, które było naszym miejscem na biwaki i pikniki. Dzieci miały tam, piasek, plaże, jezioro, ja stanowisko wędkarskie a za plecami namioty, (sprzęt wędkarski i turystyczny, jak butle gazowe, materace, namioty, się zdobywało, dosłownie) doceniłem taki układ bardzo szybko. Jeździliśmy w piątek po południu, powrót w niedziele wieczorem, ja łowiłem praktycznie w nocy, (gdy są upały-to wiadomo, bez komentarzy) a rano do obiadu spałem, popołudniu dokazywałem dziećmi, kąpałem sie z nimi i bawiłem w piasku,.
Dalej, ciepłe smaczne jedzenie, przygotowane przez małżonkę ( praktycznie jak w domu) kawa na stanowisko, kanapki i termos z herbatą na nocne łowienie po prostu moja żona prowadziła dom na plaży. Dzieci poznawały nazwy ryb, i świat zwierząt, widziały lisa (wiedząc, że lis niebojący się człowieka może mieć wściekliznę), łabędzie, zaskrońce, itp., a ja kładąc się spać ( a spałem na plaży, koło stanowiska, bo w namiocie było za gorąco) zwijałem swoje wędki a rozwijałem kije moich dzieci (miały już po 10-12 lat) wiedziały, że można zrobić sobie krzywdę haczykiem i podchodziły do tego z uwagą i ostrożnością.Ja w nocy bez wymiarowej ryby (łowiłem maluszki, a sandacz miał też wakacje), moje dzieci wchodząc do wody po kolana, łowiły leszcze nawet po kilogramie, które jadłem ze smakiem na kolacje( i tu rzecz święta, którą weźcie sobie do serca-to bezpieczeństwo dzieci) i nie obrażałem się, że to nie ja złowiłem, tylko dzieci, które się cieszyły, że wszyscy ( było nas sześcioro) jedzą złowione przez nich ryby, one tez jadły ze smakiem.
Jeżdżąc, nabieraliśmy doświadczenia, np., jak przechować mięso mielone w upale bez lodówki, co zabierać do jedzenia z domu, (kiedyś opiszę dla was te wszystkie triki) jak przygotować się do nadchodzącej ulewy i burzy. Mijał rok za rokiem, a my od maja do końca września, co weekend, pociągiem, dziś z żoną nazywamy ten okres naszego życia „ cudowne lata ” i często je wspominamy. Dziś moje dzieci są dorosłe, żyją swoim życiem, mają, prace, studia, czasami syn da się namówić na wspólne wędkowanie, ale, ale miałem pisać o żonie, przeczesz o tym jest tytuł felietonu. Moja żona jest zawodu krawcową, szyła dla mnie, pokrowce, (kiedyś kupić w sklepie, zapomnijcie) futerały, kamizelki, praktycznie wszystko. Po kilku wyjazdach nad wodę, zobaczyła i zrozumiała, dlaczego tak kocham wędkowanie, ale i ona pokochała pobyt nad woda, na świeżym powietrzu, biwakowanie, czy jednodniowe wyjazdy, równolegle, z biwakowaniem, zaczynaliśmy turystykę rowerowa, (ja na wszystkie łowiska podmiejskie, jeżdżę do dziś rowerem), którą do dziś lubimy kontynuować. Małżeństwo to jeden wielki kompromis, a wyrozumiała żona to skarb, lecz myślę ze na wyrozumiałość małżonki to sami musicie zapracować i zasłużyć, swoim postępowaniem i zachowaniem.
Pozdrawiam Wiesław Rykalski.