Życie kołem się toczy...
Mirosław Klimczak (Zander51)
2012-04-26
Czytałem wtedy dużo o drapieżnikach i "męczyłem" ojca, by zabrał mnie na ich polowanie. Ojciec prenumerował Wiadomości Wędkarskie, które przynosił do domu listonosz. Jak ja pierwszy „przechwyciłem” czasopismo, to zabierałem je do szkoły nie mówiąc nic ojcu. Czytaliśmy na przerwach z kolegami. Szczególnie rubryki z rekordowymi rybami i „Młodzi nad wodą”. Oczami wyobraźni widzieliśmy swoje zmagania z wielkimi rybami. Koledzy nie mieli dojścia do czasopisma z różnych powodów, przede wszystkim finansowych. To były biedne czasy… A ojciec czekał na listonosza przeklinając Pocztę Polską, że z opóźnieniem do niego czasopismo trafia, gdy koledzy mają je już od tygodnia. Sprawa wyjaśniła się, gdy zostaliśmy przyłapani na czytaniu na lekcji języka polskiego. Polonistka uparła się, że to ojciec musi podpisać uwagę. Tato najpierw się wkurzył, ale szybko mu przeszło i był nawet dumny, że wędkarstwo trafiło do szkoły za sprawą jego syna…
Mój ojciec był raczej spławikowcem i "grunciarzem". Łowił leszcze, płotki, ale przede wszystkim węgorze. W naszej Łynie na owe czasy było sporo węgorza i mój ojciec na nie polował. A mnie ciągnęło do spinningu. Między innymi dlatego, że do spławika byłem za niski a spinning z łodzi dawał nam mniej więcej równe szanse. Ojciec miał dwa dobre spinningi i kołowrotki Rileh - Rex z gorzowską "tęczówką" 0,35, ale przeznaczał je do połowu węgorzy. Jednak owego październikowego dnia uległ moim błaganiom i pojechaliśmy na pierwszą, prawdziwie spinningową wyprawę na szczupaka.
To była niedziela. Zwyczajowo w taki dzień pływało sporo łódek, ale tamtego dnia było bardzo zimno i niewielu było odważnych, by wypłynąć na ryby. Dzikie kaczki wykazywały też małą aktywność i wyjątkowo spokojnie było w ich dużym zgrupowaniu. Dryfowaliśmy środkiem rzeki , rzucając pod oba brzegi. Bez rezultatu. Wielkiego wyboru przynęt nie mieliśmy: Algi 2 i 3, Gnomy 2 i 3, Kalewa 2, Mors. Trudno było o cokolwiek w sklepie. Kto umiał sam klepać blachy, to był Bogiem...
Po godzinie dopływamy do „Brzózek”. A tam stoją dwaj najlepsi spinningiści w naszym kole, czyli Pan Rysio i Pan Feliks. Obaj nie mieli nawet pobicia. Łowią na błystki ( Algo podobne ) klepane przez Pana Rysia. Witamy się. Ojciec zarządza przerwę na kanapki i herbatę. Dobry pomysł, bo „zimno jak diabli”. Dorośli wymieniają swoje uwagi na temat kiepskiego żerowania szczupaka. Postanowiłem rzucić ostatni raz...
Alga-2 spada 5 metrów od łódki Pana Felka. Ojciec mnie „ochrzania”, że tak nie wolno. Podrywam błystkę i zaczep. Pan Felek był mało tolerancyjnym wędkarzem. Zaraz i on zacznie mnie besztać, ale nie…Żyłka odpływa w bok. Podrywam wędkę do góry i czuję rybę. Mimo sztywności szklanej Germiny domyślam się, że to duża ryba. Walczy zaciekle nurkując do dna. Kręcę mocno kołowrotkiem. Hamulec jest dobrze ustawiony, bo byłoby już po rybie. Pan Rysio uspokaja mnie. Szczupak wypłynął. Jest duży !. Ojciec proponuje, że sam go wyjmie. Nie zgadzam się. To moja ryba życia !. Dorośli udzielają mi rad. Ale przecież ich nie słyszę. Zrobiło się wszystkim gorąco...
Szczupak słabnie. Jest zmęczony. Ja chyba bardziej od niego. Jak powiem w klasie kolegom to mi nie uwierzą… Ojciec podbiera go sprawnie. Boże…ma prawie metr…
Dorośli komentują moją walkę. Raczej chwalą mnie. Nie wiem kiedy rzucam drugi raz… Tym razem pod łódkę pana Rysia. Alga otarła się o burtę łódki. Podrywam i…historia lubi się powtarzać. Znowu odjazd żyłki w bok. Tym razem cała zabawa trwała krócej i szczupak poddał się szybko. Ojciec znowu mnie poucza, wręcz mnie gani. Może chce zatuszować „wybryk” młokosa w otoczeniu takich mistrzów. Bierze mnie w obronę Pan Rysio. „Nie krzycz na niego. Chłopak ma ogromne „czucie”. Będzie z niego dobry wędkarz”.. Szczupaki ważyły 5, 35 kg i 3, 45 kg.
Pochowaliśmy Pana Felka 6 lat temu , Pana Rysia 5 lat temu a w ubiegłym roku Pana Stefana, byłego skarbnika naszego koła i równie wybitnego spinningistę. Już jako dorosły wędkarz zabierałem Pana Rysia na wspólne spinningowanie. Miał problemy z chodzeniem, więc podjeżdżałem pod klatkę schodową po niego. Pan Rysio był cenionym nauczycielem i był dla mnie jak ojciec. Dzięki Jego radom złowiłem swego pierwszego metrowego szczupaka. Nauczył mnie preparować całe okazy. Bardzo ceniłem jego spokój, opanowanie, wręcz flegmatyczność. Kiedyś z Jego synem Czesiem nałowiliśmy karasków na żywca, ale naszym zdaniem były za małe. Pan Rysio nie pogardził nimi. Wieczorem na przystani my z Czesiem mamy po jednym pół metrowym śledziu a pan Rysio wrócił z 6-cio kilogramowym szczupakiem. Niezłe mieliśmy miny…
Dzisiaj ja udzielam rad innym. Pracuję z młodzieżą, więc mam komu. Na razie nauka łowienia batem, ale Tomka ( najlepszy mój wychowanek ) zabierałem już na Łynę. Życie kołem się toczy…Miałem to szczęście urodzić się mając ojca wędkarza i takich wspaniałych nauczycieli. Niepotrzebna mi rzeka Ebro, Norwegia , czy Szwecja. Nigdy nie goniłem za okazami na siłę. To one mnie wybrały...