Dwa wędkarskie dni

/ 16 zdjęć


 W środę (30 kwietnia) wybrałem się na rzekę Lubatówkę z myślą o pierwszych potokowcach w tym roku. Zaczynam trochę późno, ale na tej rzece wcześniejsze wypady na tę rybę nie miały sensu, ponieważ w rzece nie było w ogóle życia! Nie pływała drobnica, zero jakichkolwiek wodnych żyjątek. Jakby rzeka umarła...

 Od wtorku, a tak w zasadzie od poniedziałku zacząłem planować krótki wypad nad Lubatówkę z kijem. W poniedziałek z psem trochę pozwiedzałem rzekę wzdłuż brzegów. W jednym miejscu zobaczyłem małego pstrąga potokowego, który jak się później okazało nie zmienił swojego stanowiska przez dwa dni. Z moich obserwacji wynika, że na małych rzekach pstrągi potokowe są raczej przyzwyczajone do swoich stanowisk i bardzo rzadko je zmieniają. Natomiast we wtorek przygotowałem sobie wędkę i wypełniłem pudełkami kamizelkę.
I w końcu przyszła środa! Rano do szkoły, a potem nad wodę! Około 13 przez moją wioseczkę przeszła lekka burza, która zaraz zanikła. Po szkole zjadłem obiad i o 15 byłem gotowy do wyjścia. W gumowcach zszedłem nad rzekę za swoim domem. Szedłem pod prąd, w górę rzeki. Pierwsze ciekawe stanowisko to łącznie rzek: Lubatówki i Iwonickiego Potoku. Stanąłem na kamienistym brzegu i zacząłem obławiać głębsze miejsca. Niestety, ale za błystką szalała tylko drobnica, więc postanowiłem iść dalej. Kawałek dalej coś zaczęło ruszać się w krzakach. Zatrzymałem się. Nastała cisza. Postanowiłem podejść trochę w stronę tego stworzenia i zobaczyć z ciekawości co się tam ukryło. Zrobiłem krok i nagle z krzaków wyskoczyła sarna i pognała przed siebie. Poszedłem szukać kolejnego ciekawego pod względem wędkarskim miejsca, a sarna postanowiła przejść sobie zaraz przede mną przez płytką wodę i dalej uciekać przede mną. Następnym miejscem, które dokładniej obłowiłem był zakręt z nurtem i głębszym dołkiem. Trafiały również do niego korzenie z rosnącego obok drzewa. Miejsce, które według różnych podręczników powinny zajmować potokowce, ale od każdych reguł są wyjątki - i to jest właśnie wyjątek.
Kawałek wyżej znajdowało się miejsce, które w tamtym roku obdarzyło mnie małym i jedynym pstrągiem złowionym w tej rzece. Pierwszy rzut. Mała błystka obrotowa z czerwonym skrzydełkiem ląduje na styku nurtu ze spokojniejszą wodą. Nie zrobiłem nawet trzech obrotów korbką, gdy poczułem lekki opór. Rybka ładnie rzuca się i nawet raz nisko poszybowała nad wodą. Podbieram ręką małego pstrąga potokowego. Mały, ale ważne, że udało się coś złowić na tej rzeczce podczas tak na prawdę pierwszego dłuższego chodzenia z kijem po tej wodzie. Ryba jest ładnie ubarwiona. Połknęła całą kotwicę! Że dała rady! Na szczęście zawsze stosuję haki bezzadziorowe, więc bez problemów wychodzą one z pyszczka pstrąga. Ryba szybko trafia do wody i odpływa do swojego domku.

Kawałek wyżej znajduje się ciekawy odcinek. Zakręt z leniwie płynącą wodą i dziura po drugiej stronie brzegu. Tam podczas spaceru z psem zauważyłem małego pstrąga. Zarzuciłem tam przynętę. Po jak dobrze pamiętam trzecim rzucie poczułem lekkie branie, którego niestety nie udało mi się zaciąć. Ale to prawdopodobnie był ten pstrążek, który tutaj pływał.

Następnym ciekawym miejscem była skarpa i głębina przed nią. Woda jest tam głęboka i leniwa. Niestety na dnie leży dużo patyków i najróżniejszych śmieci. I ryb tam nie było, chyba, że liczymy drobnicę...

Kawałek w górę znajduje się trochę głębsza skarpa. I znów w jej głębinie pływały tylko małe strzeble potokowe (co było widać nawet z góry). Skończyłem obławiać ten odcinek i wyszedłem z wody. Porozglądałem się trochę ze skarpy i poszedłem dalej. Po drodze na kolejne ciekawe stanowisko (kolejną skarpę) spotkałem ładnego i dość dużego zaskrońca.

Tak jak wspomniałem kolejnym miejscem jest również skarpa. Tuż przed nią trochę się porozglądałem. Nagle usłyszałem plus. Pomyślałem, że to pstrąg zebrał z powierzchni jakiegoś owada, ponieważ nie było widać, żeby coś wpadło do wody. Poszukałem jakiegoś zejścia i zacząłem obrzucać miejscówkę pierwsze czerwoną blaszką, a potem zieloną, przypominającą małą żabkę. Niestety bez efektów.


Tego dnia udało mi się złowić tylko tego małego pstrąga. Przy powrocie do domu zaczęła ze mną rozmowę siostra zakonna, która z największą ciekawością wypytywała o różne rzeczy na temat rzeki. Kawałek dalej spotkałem dwie siostry zakonne, które spytały się mnie czy nie widziałem chodzącej tutaj siostry zakonnej. Odpowiedziałem, że spotkałem i pokazałem, w którą stronę poszła. Czyżby się zgubiła? :)




Drugiego dnia, czyli 1 maja (czwartek) pojechałem do kuzyna do Rymanowa. Wędkowaliśmy na rzece Tabor. Brania od samego początku nie były zbyt pewne. W pierwszej miejscówce, którą zaczęliśmy obławiać miałem jedno branie na obrotówkę. Był to prawdopodobnie pstrąg potokowy, który jak było widać zaraz po zaatakowaniu przynęty obrócił się raz wokół własnej osi i się zerwał. Branie to nastąpiło na pograniczu nurtu ze spokojną, głęboką na niecały metr wodą - czyli tak jak dzień wcześniej na Lubatówce.

Potem poszliśmy w dół rzeki, gdzie dało się zauważyć kilka stadek małych - prawdopodobnie - kleni. Niestety ryby były już trochę wypłoszone przez nas i przez bociana, który również wybrał się nad rzekę. W końcu doszliśmy do ciekawego odcinka rzeki. Tabor był w tym miejscu prosty, głęboki i dość zarośnięty (na dnie zalegało dużo glonów, różnych patyków, a brzegi porastała trawa, która wystawała nawet z wody). Niestety po kilkudziesięciu minutach bez brania musieliśmy zmienić stanowisko.

Około 50 metrów stąd, tuż za zakrętem znajdował się mały wodospad. Okazało się, że wędkowali na nim dwaj wędkarze. Trochę dziwnie się zachowali, ponieważ od razu jak nas ujrzeli zaczęli pakować sprzęt, wsiedli do auta i odjechali. Tabor to rzeka górska, więc myślę, że coś tam robili nie tak - niezgodnie z regulaminem, ale nie chcę nikogo bezpodstawnie oskarżać. Na wcześniej wspomnianym wodospadzie nie udało się nic złowić. Wodospad miał może z półtora metra wysokości. U jego końca woda podejrzewam, że była głęboka, ale żadna ryba nie zainteresowała się naszymi przynętami. Po odwiedzeniu tej miejscówki wróciliśmy do domu na kiełbaskę z grilla.

Potem udaliśmy się jeszcze w górę rzeki, ale znów bez efektów. To znaczy bez efektów wyciągniętych na brzeg. Bo już w pierwszej miejscówce moją blaszkę imitującą żabę zaatakował piękny tęczak! Ryba uderzyła jakieś 4 metry od moich stup z zamkniętym pyskiem! Dało się tylko odczuć na kiju mocne puknięcie i nic więcej.

 


5
Oceń
(10 głosów)

 

Dwa wędkarskie dni - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł